Po książkę „Bad Pharma” autorstwa Bena Goldacre’a, lekarza, badacza i naukowca, sięgnęłam za namową koleżanki. Zależało mi na rozwoju zawodowym, a ta pozycja wydała mi się ciekawa z punktu widzenia tłumacza tekstów medycznych. Po lekturze książki wiem, że dokonałam dobrego wyboru.
„Bad Pharma” pozwala przejrzeć na oczy. Powoduje szok i uczucie niedowierzania. Na pewno raz na zawsze zmieniła moje postrzeganie tego, jak funkcjonuje przemysł farmaceutyczny. Nie dam się już nabrać, że największym jego problemem jest korupcja – to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Książka to szczegółowa analiza funkcjonowania przemysłu, odnośnych władz rejestracyjnych oraz tego, jak w ten krajobraz wpisuje się zawód lekarza. Polecam ją szczególnie tłumaczom specjalizującym się w medycynie, ale także czytelnikom, którzy chcą poznać szczegóły na temat sposobów zarządzania naszym zdrowiem.
Ben Goldacre rozpoczyna książkę zdaniem:
„Leki testowane są przez osoby, które je produkują, w badaniach o kiepskiej metodologii, na beznadziejnie małej liczbie dziwnych, niereprezentatywnych pacjentów, gdzie do analizy danych stosuje się niedoskonałe metody pozwalające na wyolbrzymianie korzyści danej formy leczenia.”
Jeżeli badania kliniczne są finansowane przez przemysł, nic dziwnego, że częściej wykazują korzyści leczenia badanym wyrobem niż badania finansowane przez państwo. Według autora wystarczy wybrać grupę „idealnych pacjentów”, skupić się na nic niemówiących punktach końcowych, które nijak mają się do skutków danej choroby w prawdziwym życiu oraz opublikować wyłącznie te dane, które choćby w niewielkim stopniu przemawiają na korzyść badanego leku. Zdobycie takich danych nie jest w sumie żadnym problemem, skoro skuteczność i bezpieczeństwo działania leków badawczych porównuje się do cukrowych pastylek.
Goldacre utrzymuje, że także władze rejestracyjne, takie jak Europejska Agencja Leków (ang. European Medicines Agency), czy w Wielkiej Brytanii Medicines and Healthcare Products Regulatory Agency (odpowiednik polskiego Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych) są źródłem rozczarowań. Pozostają pod wpływem przemysłu i rządu. Efekty ich pracy są „ściśle tajne” i niechętnie udostępniają pełne dane na temat nowych leków badaczom czy lekarzom. Przede wszystkim jednak nie wywiązują się z obowiązku zapewniania dobrostanu pacjentów, ponieważ w sposób zupełnie bezkrytyczny dopuszczają do obrotu leki, które nie są bardziej skuteczne od tych już stojących na aptecznych półkach. Dodatkowo borykają się z problemami wewnętrznymi, np. szef EMA odszedł z agencji, aby już po kilku dniach rozpocząć pracę w firmie farmaceutycznej, co przez wielu jest postrzegane jako konflikt interesów.
Uczucie niedowierzania wywołał we mnie rozdział na temat marketingu. Autor opisuje, jak przemysł „wynajduje” nowe schorzenia, organizuje konferencje celem rozpowszechnienia wiedzy na ich temat, a kilka tygodniu później wypuszcza na rynek lek na rzekomą chorobę. Tak było w przypadku zaburzeń seksualnych u kobiet (ang. female sexual dysfunction), na temat których najbardziej rozpisywali się ci lekarze, którzy, jak twierdzi autor, zatrudnieni byli jako konsultanci firmy Pfizer (właściciela patentu do leku).
Bardziej jednak zmartwiło mnie doniesienie, że w Wielkiej Brytanii przedstawiciele handlowi koncernów farmaceutycznych składają wizyty w aptekach, prosząc o dostęp do bazy danych, aby sprawdzić, czy „ich” lek jest przepisywany w pożądanych ilościach. Oczywiście dostęp jest im umożliwiany, a tym samym wgląd w dane, czy odwiedzani przez nich lekarze wywiązują się z zawartych nieoficjalnie porozumień.
Autor książki nie rzuca wyłącznie oskarżeń. Proponuje także środki zaradcze. Na przykład, aby długofalowe badania kontrolne w Wielkiej Brytanii prowadzać z wykorzystaniem istniejącego systemu komputerowego o nazwie General Practice Research Database oraz przychodni lekarzy ogólnych. Pozwoliłoby to obniżyć horrendalne koszty prowadzenia badań klinicznych i wygenerować dane z obserwacji „prawdziwych” pacjentów, czego obecny system nie jest w stanie dostarczyć.
Goldacre wzywa także swoją grupę zawodową, aby wreszcie wyzwoliła się spod wpływu przemysłu, np. zakazując pracownikom koncernów wstępu do akademii medycznych oraz szpitali.
Aby śledzić i zrozumieć przekaz książki nie potrzebna jest wiedza specjalistyczna. W końcu to książka popularno-naukowa. Historia, choć napisana prostym językiem i na razie tylko po angielsku, liczy sobie jednak ponad 400 stron, co dla niektórych będzie przeszkodą w dotarciu do ostatniej kartki.
Po lekturze skończyłam z naiwnym myśleniem, że moje tłumaczenia przyczyniają się do jakiegoś większego dobra. Krytyczne spojrzenie każe mi raczej stwierdzić, że jestem tylko trybikiem w maszynie.
Mimo przerażających historii opisanych w książce „Bad Pharma” niesprawiedliwie byłoby stwierdzić, że przemysł farmaceutyczny to wyłącznie zło w najczystszej postaci. Ma on też swoje jaśniejsze oblicze, którego dowód znajdziemy wśród najbliższych. Jednak te historie dopiero czekają aż ktoś opisze je w książce pt. „Good Pharma”.
Zachęcam do lektury.